Opinie i ekspertyzy
Realne zagrożenia środowiskowe ze strony produkcji świń i drobiu (w skali lokalnej i globalnej). Czy istnieją rzetelne dane i czy przedstawiane w internecie szacunki są wiarygodne?
W powszechnym mniemaniu większości społeczeństw europejskich produkcja zwierzęca, a w szczególności jej intensywna, wielkotowarowa forma, zwana przez niektórych przemysłową, stanowi ogromne zagrożenie dla środowiska naturalnego. W sieci można znaleźć dużą liczbę informacji na ten temat, jednak ich bardziej wnikliwa analiza pokazuje, że zdecydowana większość opiera się na ogólnikowych stwierdzeniach, popartych tylko grą na emocjach odbiorców, m.in. poprzez nadmierne stosowanie pejoratywnych wyolbrzymień semantycznych. Sporadycznie dostarcza się rzetelnych dowodów na te informacje, a jeszcze rzadziej prezentowane dane można obiektywnie zweryfikować lub potwierdzić.
Postawmy najważniejsze pytanie. Czy produkcja zwierzęca rzeczywiście może wpływać negatywnie na środowisko naturalne? Odpowiedź jest jednoznaczna i brzmi TAK. Należy jednak od razu zaznaczyć, że jest też inne ważne pytanie. Czy jakakolwiek forma działalności człowieka na ziemi w okresie ostatnich kilkuset lat była środowiskowo nieszkodliwa? Na to pytanie odpowiedź również jest jednoznaczna i brzmi NIE.
Dlaczego więc produkcja zwierzęca stała się celem zaciekłych krytyków, którzy określają się mianem obrońców przyrody? Ponieważ doszli do przekonania, że rolnictwo ogólnie, a w szczególności produkcja zwierzęca, stanowią największy problem w kategorii negatywnego wpływu na środowisko, przewyższając szkodliwość przemysłu, transportu oraz zanieczyszczeń komunalnych. Jednak, aby odpowiedzieć na pytanie, na jakiej podstawie doszli do tego wniosku i czy jest on prawdziwy lub chociaż wiarygodny, musimy przeanalizować klasyfikację zagrożeń oraz dokładnie zdefiniować te pojęcia.
Ogólnie za dwa najważniejsze środowiskowe zagrożenia działalności człowieka uważa się generowanie tzw. śladu węglowego (carbon footprint) i śladu wodnego (water footprint). Ślad węglowy jest związany z emisją tzw. gazów cieplarnianych, do których należą substancje zawierające węgiel, którego związki kumulując się w atmosferze powodują zmniejszanie warstwy ozonowej i tym samym przyczyniają się do powstawania i pogłębiania efektu cieplarnianego. Za główny gaz cieplarniany uważa się dwutlenek węgla i chociaż są gazy o wielokrotnie silniejszym oddziaływaniu, to żaden z nich nie jest w skali świata emitowany w tak dużych ilościach. Dlatego ślad węglowy jest przeliczany jako ekwiwalent dwutlenku węgla. CO2 jest emitowany przez każdy organizm żywy oddychający tlenem, w wyniku procesów metabolicznych. Warto podkreślić, że każdy, co oznacza także rośliny.
Powszechne przekonanie o korzystnym wpływie lasów tropikalnych na skład atmosferycznego powietrza nie jest całkowicie trafne. Większość rzetelnych badań naukowych pokazuje, że lasy te mają neutralny bilans tlenowy. Innymi słowy, ilość tlenu, którą produkują, równa się ilości zużywanego przez nie tlenu. To oznacza również, że ilość emitowanego przez nie dwutlenku węgla jest zbliżona do ilości, którą absorbują. To nie oznacza, że lasy tropikalne są zbędne. W przeciwieństwie do wszelkiej znanej działalności człowieka, są one naturalnie neutralne pod względem emisji, zachowując zrównoważoną równowagę ekologiczną.
Pod względem bilansu gazowego liderem produkcji tlenu i pochłaniania dwutlenku węgla jest plankton morski, który ulega destrukcji w wyniku zanieczyszczenia wód środkami toksycznymi, pochodzącymi przede wszystkim z przemysłu oraz odpadów komunalnych, szczególnie frakcji plastików, zawierających ogromne zasoby szkodliwych substancji stopniowo uwalnianych do wody. Za te dwa źródła szkodliwości środowiskowej raczej trudno winić produkcję zwierzęcą, niezależnie od tego czy w formie ekstensywnej czy intensywnej.
Wskaźniki emisji gazów cieplarnianych są najczęściej szacowane w oparciu o dane normatywne, a nie mierzone w sposób bezpośredni, co powoduje, że dane te mają niską wiarygodność. Szczególnie dotyczy to rolnictwa. W przemyśle czy energetyce od czasu do czasu instaluje się systemy pomiaru bezpośredniego na kominach, co pozwala doprecyzowywać uzyskiwane informacje. W rolnictwie ciągle jeszcze zdarza się to bardzo rzadko. Wykonywane są co prawda analizy emisji w warunkach laboratoryjnych, w specjalnych komorach respiracyjnych, jednak ich wyniki dalekie są od rzeczywistych emisji gospodarstwa, ponieważ nie uwzględniają wielu czynników modyfikujących, takich jak system wentylacji, żywienia, stosowania biofiltrów itp. itd.
Należy jednak pamiętać, że emisje związane z produkcją rolną obejmują nie tylko dwutlenek węgla i metan, lecz również inne gazy o różnym stopniu szkodliwości i uciążliwości. Chociaż te gazy nie przyczyniają się bezpośrednio do śladu węglowego, to są one często krytykowane przez lokalne społeczności, szczególnie na obszarach wiejskich i przyczyniają się do negatywnego postrzegania dużych gospodarstw rolnych.
Gazy takie jak amoniak, siarkowodór oraz organiczne związki aromatyczne, w tym indol i skatol, są głównymi składnikami lokalnej uciążliwości związanej z produkcją zwierzęcą. Chociaż te substancje mają ograniczone globalne znaczenie, stanowią istotny problem dla wielu krytyków dużych gospodarstw rolnych, których głównym zarzutem jest nieprzyjemny zapach. Zgromadzenie dużej liczby zwierząt na małym obszarze powoduje intensyfikację tych zapachów, co zdecydowanie nie jest postrzegane jako przyjemne przez większość ludzi.
W kontekście kumulacji odorów, większe fermy faktycznie nasilają ten efekt bardziej niż mniejsze gospodarstwa. To prowadzi do dodatkowych konsekwencji, nie tylko w zakresie zapachu, ale również w akumulacji niektórych pierwiastków, takich jak azot i fosfor, w glebie i wodzie w okolicy kilku kilometrów od farm. Jednakże, kiedy odniesie się ten efekt do ilości wyprodukowanego produktu, okazuje się, że duże fermy emitują mniej odorów na jednostkę produktu. Dlaczego?
W intensywnych systemach produkcji wielkotowarowej zwierzęta rosną szybciej i żyją krócej. Warto zauważyć, że zwierzęta emitują zanieczyszczenia nie z powodu produkcji, ale po prostu dlatego, że żyją, co dotyczy wszystkich rodzajów emisji. Duże fermy mają również lepsze możliwości inwestowania w nowoczesne systemy filtracji powietrza, co skutecznie redukuje ilość odorów uwalnianych na zewnątrz. Przykładowo, 30 lat temu mówiono, że w Danii, ze względu na duże zagęszczenie świń na stosunkowo małej powierzchni, wystarczyło przekroczyć granicę niemiecko-duńską, aby natychmiast poczuć charakterystyczny zapach świń.
Obecnie ten pogląd jest już nieaktualny. Na przestrzeni lat duńska produkcja rolna ewoluowała w kierunku dużych, dobrze wyposażonych ferm intensywnie produkujących. Mimo że Dania jest ponad pięciokrotnie mniejsza od Polski, posiada o 2,5 miliona więcej świń i nie boryka się z problemem nieprzyjemnych zapachów. Sukces ten osiągnięto głównie dzięki zaawansowanym systemom zarządzania odpadami i nawożenia pól, które skutecznie redukują emisje odorów nawet o 80 do 90%. Kluczowe okazały się nie same zwierzęta ani budynki inwentarskie, ale właśnie te systemy gospodarowania odpadami.
Paradoksalnie, większość odorów w produkcji zwierzęcej nie wynika bezpośrednio z hodowli zwierząt, lecz z upraw roślinnych, gdzie organiczne nawozy są pożądanym i powszechnie stosowanym elementem. Nowoczesne systemy precyzyjnego nawożenia, tzw. wężami wleczonymi, są jednak kosztowne i zazwyczaj stosowane tylko w dużych gospodarstwach. To wskazuje, że dla ochrony środowiska naturalnego i poprawy komfortu życia na obszarach wiejskich, istotna jest restrukturyzacja na rzecz mniejszej liczby większych gospodarstw. Rozwiązuje to problemy lokalne, a co z globalnymi wyzwaniami? Tutaj sytuacja jest identyczna, lecz efekt skali sprawia, że zmiany są bardziej widoczne i spektakularne.
Intensywna produkcja w fermie wielkotowarowej, umożliwia uzyskanie tej samej ilości produktu przy dwukrotnie niższej liczbie zwierząt w stosunku do dużej liczby małych gospodarstw. Dwa razy mniej zwierząt to dwa razy mniej emisji, co w przypadku gazów cieplarnianych ma znaczenie globalne. Podobna kwestia dotyczy biogazowni. Tylko duże fermy stać na ich budowę. Ale taka inwestycja, przy właściwym zaprojektowaniu może zapewnić ogromne obniżenie emisji, a wliczając produkcję zielonej energii zmniejszającej spalanie paliw kopalnych, spowodować nawet zeroemisyjność gospodarstwa.
Jak dużo gazów cieplarnianych emituje hodowla zwierząt? Choć ogólnie wiadomo, że rolnictwo odpowiada za 8,72% emisji, szczegółowy rozkład tych emisji na poszczególne sektory nie jest łatwo dostępny. Dlatego trudno podać rzetelne wyliczenia, ile można byłoby zaoszczędzić na emisjach, gdyby rolnictwo światowe przestawiło się na produkcje wielkotowarową. Ale jedno jest pewne – byłyby to wartości znaczące.
W kontekście emisji gazów cieplarnianych organizacje obrońców przyrody głoszą podobne postulaty, co środowiska wegańskie i wegetariańskie. Przekonują, że przejście na dietę bezmięsną może obniżyć ślad węglowy pozostawiany przez konsumenta o 1,7 tony CO2 rocznie. Za podstawę tego przekonania służą szacunki, niewiadomego pochodzenia, że za produkcją 1 kg wołowiny stoi 60 kg CO2, wieprzowiny 7 kg, a drobiu 6 kg, podczas gdy np. kg groszku zielonego to tylko 1 kg CO2, a w przypadku innych roślin ta wartość waha się to pomiędzy 2 a 3 kg. Na marginesie – ciekawe byłoby również dowiedzieć się, jak dokładnie przeprowadzono te obliczenia. Ale pomińmy to.
Podobno przeciętny Polak rocznie zostawia ślad węglowy o wartości 8 ton CO2. Ale też przeciętny Polak zjada ok. 72 kg mięsa, w tym ok. 40 kg wieprzowiny, ok. 30 kg mięsa drobiowego i ok. 2 kg pozostałych, w tym wołowiny. Nawet pobieżne przeliczenie według podanych przez wegan wskaźników (których wiarygodność raczej trudno potwierdzić) pokazuje, że ślad węglowy mięsa spożywanego w Polsce wynosi 580 kg CO2 na mieszkańca rocznie (40*4+30*6+2*60). Gdyby te 72 kg mięsa zastąpić 1:1 roślinami, przy średnim śladzie 2 kg CO2, to okazuje się, że rzeczywista redukcja śladu węglowego z produkcji żywności obniżyłaby się o 436 kg. Pytanie czy da się zastąpić pokarm pochodzenia zwierzęcego roślinami w układzie 1:1? Raczej nie. Prawdopodobnie będzie to bliższe układowi 1:1,5 do 1:2. W tym pierwszym przypadku redukcja wyniosłaby 364 kg, a w tym drugim już tylko 292 kg. Warto zaznaczyć, że prosty rachunek, oparty zresztą na danych przedstawionych przez samych wegan, ujawnia zupełny brak wiarygodności ich obliczeń. Skąd się wzięła redukcja o 1,7 t CO2, skoro całkowita wartość śladu węglowego mięsa spożywanego w Polsce jest trzykrotnie niższa? Zastanówmy się też nad jeszcze jedną rzeczą, której – jak sądzę – żaden weganin nie wziął pod uwagę. Dlaczego poziom śladu węglowego wołowiny jest tak znacząco wyższy w stosunku do wieprzowiny czy mięsa drobiowego? Odpowiedź brzmi: ponieważ krowy to zwierzęta w 100% roślinożerne, co oznacza, że mają nasilone procesy fermentacji w przewodzie pokarmowym, czego efektem jest znaczący wzrost emisji metanu w porównaniu do wszystkożernych świń czy kur. Nie zostały przeprowadzone badania porównujące emisję gazów cieplarnianych przez ludzi w zależności od diety. Ale logika wskazuje, że weganie będą mieli te emisje znacząco wyższe od osobników wszystkożernych. A to oznacza, że ta w gruncie rzeczy drobna różnica ok. 300 kg CO2 (co stanowi 3,75% całkowitego śladu węglowego przeciętnego Polaka), może zostać całkowicie zniwelowana przez wzrost emisji z przewodu pokarmowego wegan. A może nawet okazałoby się, że suma emisji śladu od wegan jest większa? Na razie nie da się potwierdzić żadnej z tych tez, ponieważ brak jest rzetelnych danych. A my, w przeciwieństwie do niektórych środowisk, staramy się pracować na prawdziwych informacjach a nie na przybliżonych odczuciach. Dlatego zostawmy te wyliczenia w takiej formie, żeby każdy myślący czytelnik sam sobie wyrobił pogląd.
A co ze śladem wodnym? Tu sprawa jest jeszcze bardziej skomplikowana. Podawane na różnych stronach internetowych dane wskazują, że produkcja 1 kg wołowiny to ok. 15 tys. litrów zużytej wody, choć są i tacy, którzy twierdzą, że jest to 60 tys. litrów. Znowu, w przypadku wieprzowiny i mięsa drobiowego wartości te są znacząco niższe – odpowiednio 6 tys. i 4,3 tys. litrów. Problem polega na tym, że gdyby te wartości były realne, czyli oznaczałyby nieodwracalne zużycie, to prawdopodobnie wszystkie zasoby słodkiej wody na Ziemi już dawno by się wyczerpały. Dlatego zużycie wody na potrzeby człowieka dzieli się na rzeczywiste i wirtualne. Ich suma stanowi ślad wodny, ale realnie rzecz biorąc, woda wirtualna pozostaje stałym zasobem w ciągłym obrocie. Oznacza to, że tak naprawdę jest używana, ale nie jest zużywana. Innymi słowy, po użyciu wraca do obrotu i do ponownego użycia. Mało tego, w zdecydowanej większości tych zasobów mamy do czynienia z wodą tzw. opadową, która i tak nie może być wykorzystana inaczej, jak tylko w rolnictwie.
Podawane szacunki wskazują, że rolnictwo w skali świata „pochłania” 70% wody wykorzystywanej przez ludzi. Przemysł to „tylko” 20%, a gospodarstwa domowe to „jedynie” 10% zużycia. Cudzysłowy w poprzednich zdaniach nie są przypadkowe, ponieważ tak pokazane dane nie do końca są prawdziwe. Z czego wynika zafałszowanie informacji? Z tego przede wszystkim, że do produkcji mięsa wlicza się wodę użytą w uprawach na cele paszowe. Według różnych szacunków stanowi ona od 80% do nawet 96% całkowitego użycia wody w produkcji zwierzęcej. Teraz należy pamiętać o tym, że przeznaczenie powierzchni upraw paszowych na uprawę roślin dla diety ludzkiej, w tym zakresie użycia wody nie zmieni. Wciąż będzie to woda używana, i wciąż pozostanie niezużyta, ponieważ jest to woda opadowa i wróci do środowiska wraz z opadami. Zatem rolnictwo być może wykorzystuje 70% wody używanej przez człowieka, ale tej wody nie pochłania i nie zużywa. Czego o przemyśle i gospodarce komunalnej powiedzieć już nie można. Tam użycie, skupia się jedynie na wodzie z zasobów powierzchniowych lub głębinowych, a zatem w zakresie obrotu pozostawia znacznie większy deficyt. Czyli pomimo, iż stanowią one 30% użycia, to wskaźnik rzeczywistego zużycia jest na pewno zdecydowanie większy niż w produkcji rolniczej. Sama produkcja zwierzęca, z pominięciem upraw paszowych, zużywa tak naprawdę niewielkie ilości wody. Na 1 kg przyrostu świnie zużywają 7-9 litrów wody pitnej, a brojlery kurze 4-6 litrów. Do tego dochodzi tzw. woda technologiczna, do mycia pomieszczeń czy systemów chłodzenia. W zależności od systemu utrzymania mogą to być wartości rzędu 50 do 150 litrów. Sporo wody zużywa przemysł przetwórczy, ale czy powinna być ona wliczana do bilansu produkcji 1 kg mięsa? Nie wydaje mi się, ponieważ kalkulacje użycia wody w produkcji roślinnej nie uwzględniają ich mycia, obróbki, czy np. mycia przechowalni. Tam się kalkuluje tylko potrzeby wodne rośliny na wzrost i to jest kolejny przykład fałszowania informacji. Szczególnie, że do produkcji zwierzęcej liczonej na 1 kg mięsa, niektórzy przypisują też wodę używaną w garbarniach na obróbkę skór. To wyraźne przekłamanie faktów, jednak z jakiegoś powodu osoby, które się tego dopuszczają, nie wykazują z tego powodu żadnego zażenowania. Możliwe, że niebawem zaczną też wliczać wodę, którą człowiek popija zjadanego kotleta. Dlaczego nie? Tym środowiskom przyświeca tylko jedna dewiza: „cel uświęca środki”.
Dlatego pojawiają się też inne ciekawe wyliczenia – np., że z uprawy kapusty można wyżywić 22 razy więcej osób niż z wołowiny produkowanej na takim samym obszarze. Tego rodzaju wyliczenia zwykle znajdujemy w tabloidach i innych publikacjach poszukujących sensacji, co sprawia, że ich wiarygodność jest znikoma. Mimo to, dla niektórych fundamentalistów stają się one wyroczniami absolutnej prawdy – prawdy, której nie da się udowodnić, lecz jedynie w nią wierzyć. Nie chciałbym tu wnikać w porównanie wartości odżywczej kapusty i mięsa, bo to tak, jakby porównywać wóz drabiniasty z promem kosmicznym. Wskazywanie, że kapusta jest bogata w witaminę C i błonnik jest nieco absurdalne, ponieważ witamina C to tylko antyoksydant bez realnej wartości odżywczej, a ogromna większość frakcji błonnika jest dla człowieka niestrawna i spełnia tylko rolę mechanicznego stymulatora motoryki jelit. Błonnik jest oczywiście w diecie człowieka potrzebny i bardzo ważny dla jego zdrowia, ale białka i energii nie zastąpi. Dla tych, którzy uwierzyli w te niepotwierdzone i absurdalne wyliczenia, pragnę dodać jeszcze jedną uwagę. Nawet zakładając, że zamiana upraw paszowych na uprawy roślin jadalnych dla ludzi rzeczywiście przyniosłaby więcej składników odżywczych (co z pewnością nie oznacza aż 22-krotnego wzrostu), to taki proces możliwy jest tylko w wybranych regionach świata. Ogromne, liczone w dziesiątkach, o ile nie setkach milionów hektarów, obszary upraw paszowych, przede wszystkim łąk i pastwisk, nie nadają się do innego zagospodarowania. Przyczyn może być wiele. Niska zasobność gleb, mało opadów i związane z tym niedobory wody, niewłaściwy klimat, z długimi, ostrymi zimami bez okrywy śnieżnej, ograniczone nasłonecznienie, to tylko niektóre z nich. Są to obszary, gdzie produkcja zwierzęca, a szczególnie hodowla zwierząt pastwiskowych stanowi podstawę wyżywienia ludności. To z pewnością byłoby interesujące obserwować, jak weganie tłumaczą Mongołom, że powinni ograniczyć spożycie mięsa na rzecz kapusty i grochu, które musieliby importować w całości. W Mongolii, ze względu na trudne warunki klimatyczne, możliwa jest uprawa jedynie trawy pastwiskowej, co sprawia, że przekonanie mieszkańców tego kraju do rezygnacji z tradycyjnej diety bogatej w produkty pochodzenia zwierzęcego na rzecz produktów roślinnych, które nie mogą być lokalnie wyhodowane, stanowiłoby znaczne wyzwanie.
Powołując się na dane ONZ, organizacje wegańskie wskazują, że na ziemi 870 mln ludzi cierpi z powodu niedożywienia. To zapewne prawda, biorąc pod uwagę, że są to oficjalne dane. Ale twierdzenie, że problem ten można rozwiązać ograniczając produkcję zwierzęcą jest już wyrazem kompletnego braku odpowiedzialności. Żadna z tez o szkodliwości produkcji zwierzęcej nie wytrzymuje konfrontacji z rzetelnymi wyliczeniami. Dotyczy to zarówno wpływu na środowisko naturalne i efekt cieplarniany, jak i zużycia wody, a szczególnie kwestii ograniczenia problemu głodu na świecie. Wręcz przeciwnie, ograniczając produkcję zwierzęcą, problem głodu moglibyśmy znacząco pogłębić. Dlaczego zatem niektórzy tak się przy tych tezach upierają? Mówi się, że weganizm to sposób na życie. Wydaje się, że nie tylko. Jest to również sposób na zarabianie. A tym, co te zarobki ogranicza jest fakt, że zdecydowana większość ludzi wciąż w swojej diecie używa produktów pochodzenia zwierzęcego. Dlatego kampanie przeciw produkcji zwierzęcej oraz produktom pochodzenia zwierzęcego w diecie, to po prostu najzwyklejsza walka z konkurencją. Walka bezpardonowa i bez oglądania się na potencjalne konsekwencje. A te, w razie zwycięstwa ideologii weganizmu mogą być dla ludzkości dramatyczne.